Nie raz słyszałeś czy słyszałaś historie ludzi sukcesu. Cieszą się wspaniałym, satysfakcjonującym życiem zawodowym prowadząc swój własny biznes. Są niezależni finansowo, personalnie i ideowo.

Wspólnym mianownikiem takich historii często jest przeszłość ich bohaterów. Większość z nich, poprzedni etap zawodowy wiązali z dużym przedsiębiorstwem. Dobrze prosperującym, a często międzynarodowym. Pomimo niewątpliwego prestiżu, korzyści finansowych oraz tak zwanych możliwości osobistego rozwoju, zrezygnowali z tej ścieżki kariery.

Dlaczego? Brak jakiegokolwiek wpływu na cokolwiek, bycie anonimowym trybem wielkiej machiny która podąża w nieznanym nam kierunku i którego nie mamy możliwości zmienić. Koliduje to z ich naturalnym instynktem samostanowienia i decydowania o sobie.

Początkowy entuzjazm, fascynacja bycia uczestnikiem czegoś ogromnego,   globalnego, często szeroko rozpoznawalnego, po czasie przestaje cieszyć. Codzienna monotonia, często sprowadzająca się do pracy na sprzedażowej taśmie produkcyjnej prowadzi nieuchronnie do wypalenia zawodowego. Co zresztą jest naturalne- w tym molochu nikt nie oczekuje od Ciebie jakiejkolwiek inwencji, pomysłów, planów. Po prostu, masz postępować zgodnie z workflowem i raportować osiągnięcie zaplanowanych targetów

A co z branżą rolniczą,

czyli pracownikami mniejszych czy większych firm, zajmujących się handlem maszynami, środkami ochrony roślin czy nawozami?

Mniejsza skala, często bezpośredni kontakt z klientem (myślę tu o tzw. przedstawicielach handlowych, chociaż nie lubią tej nazwy, lepiej brzmi doradca klienta czy menadżer produktu). Teoretycznie daje szansę na większą kreatywność i satysfakcję z wykonywanego zawodu.

Za wszelką cenę

Szeroko obecny w naszym kraju tzw. jarmarczny handel,  sprowadzający się do dzikiej walki o klienta za pomocą CENY, nie zostawia zbyt dużo miejsca na część merytoryczną – doradztwo i wiedzę. Czy nawet empatię wobec klienta, zrozumienie jego rzeczywistych potrzeb i problemów.

Narzucone odgórnie plany sprzedażowe produktów, nie koniecznie najlepiej dopasowanych do potrzeb klienta czy możliwie najwyżej jakości. Ale tych znajdujących się na placu dealera lub tych, na których jest najlepsza marża. Prowadzą do nieuniknionej frustracji handlowców. Nawet tych najbardziej wyrafinowanych i bezwzględnych.

Powszechnie stosowane chwyty marketingowe ocierające się wręcz o oszustwo mają na celu domknięcie transakcji za wszelką cenę. Nie pozostają jednak bez wpływy na relację klient – handlowiec. Ale cóż, przecież chodzi o wynik w postaci woluminu sprzedaży. Ofiary w ludziach w postaci wściekłego klienta który zorientował się (niestety za późno), że przepłacić lub kupił towar w pozornie atrakcyjnej cenie lecz, jak się okazało po czasie, wybrakowany, starszej generacji lub słabo doposażony, są nieistotne.

Szansa dla ambitnych?

Czy taki stan rzeczy, w branży która wydawałaby się polem do popisu dla osób rzeczywiście znających się na agronomii czy technice, wykształconych, z wieloletnim doświadczeniem, a co najważniejsze pasjonatów, uwikłanych jednak w bezlitosny system agresywnego handlu, nie prowadzi do wypalenia zawodowego? Osobiście znam wielu dobrych specjalistów, którzy zrezygnowali z intratnych pozycji, zdobywanych z trudem przez lata i wrócili do rodzinnych gospodarstw lub założyli własny biznes. Obecnie mogą realizować własne pomysły, choć nie gwarantuje im to pozycji i dochodów z poprzedniej pozycji.

Czy jest rozwiązanie i szansa na znalezienie satysfakcji zawodowej w „rolniczym korpo”? Nie sądzę. Obecny model biznesowy dużych firm (dostawcy nawozów, ciągników rolniczych) to bezduszna machina. Liczą się sprzedaż i zyski, a zarówno klient jak i osoba która pośredniczy pomiędzy nim a producentem, czyli sprzedawca, są tylko jej bezimiennym trybami.

Moja historia

Swoją karierę zawodową zaczynałem w dużej, międzynarodowej firmie zajmującej się zaawansowanymi technologiami w telekomunikacji. Bardzo sobie cenię te prawie pięć lat, nauczyłem się wiele odnośnie zarządzania dużymi projektami inwestycyjnymi ale także pozyskałem zasób tzw. „miękkich” umiejętność, jak chociażby zasady współpracy z kolegami z działu oraz kierownikami innych komórek firmy. W dużej mierze, zawdzięczam to szczęściu, że trafiłem na świetnych ludzi- zarówno szefów jaki i współpracowników.

Zakładając Agrotechnology w 2004 roku, rzeczywiście, jednym z czynników był brak możliwości dalszego rozwoju w branży telekomunikacyjnej (która zresztą przeżywała w tym czasie spory kryzys).

Od początku naszej działalności, za priorytet stawiałem oferowanie naszym klientom produktów i usług najwyższej jakości, dopasowanych do ich potrzeb. Zależy mi też, aby nasi pracownicy mieli szerokie pole do popisu, jeżeli chodzi o kreatywność i samorealizację w procesie sprzedaży i obsługi klienta.